25 września 2014

James Haddock Jr.: Fieldnotes (Resonating Wood Recordings, 2014)


Klasyczna americana w oparach kiszonych ogórków.

James Haddock to twardy facet. Urodzony na Alasce, sercem związany z południową Ameryką, śpiewający o „girlsach, gorzale i giwerach”*. Od kilku lat włóczący się po świecie i próbujący zagrzać w nim miejsca. Niedawno trafił do Polski. A gdzie taki twardziel z niespokojną duszą mógł się osiedlić w naszym kraju? Oczywiście, że w Krakowie. Aha, przywiózł ze sobą swoją drugą płytę. Nagraną w Oregonie ze świetnymi muzykami. Choć, jak patrzę na spis, kojarzę jedynie The Dandy Warhols. Choć akurat The Dandy Warhols tu nie uświadczymy w ogóle.

Gdyby Fieldnotes zostało stworzone tu, w kraju nad Wisłą, świetnie wpisywało by się w nurt „smutna muzyka melancholijnego emigranta”. Haddock nagrał rzecz na wskroś amerykańską, pełną szacunku dla swoich idoli, przesiąkniętą tęsknotą za minionymi czasami, w których folk kwitł zarówno w zadymionych barach, jak i studenckich kampusach.

Trzeba oddać sprawiedliwość muzykowi - ma owe dźwięki w krwi i na płycie nie znajdziemy grama sztuczności ani poczucia silenia się na oryginalność, które mogłoby wyjść na wierzch, gdyby celem nagrań był wyłącznie recycling starego brzmienia. Co i jest siłą, i słabością albumu.

Haddock to smęciarz snujący historie. Bob Dylan też taki był. A Fieldnotes momentami jest Dylanowsko czarujące (I Go To Work, Casey) czy ujmująco Cashowskie (The Most, First Song). Zdarzają się elementy kojarzące się z Cohenem (No Time), czy choćby Damienem Ricem (Door), co nie zmienia to faktu, że facet kocha Amerykę z lat 50. ubiegłego wieku do tego stopnia, że nie interesują go żadne wycieczki w lata późniejsze.

Z drugiej strony Fieldnotes jest zbyt smętne, zachowawcze i... niegdsiejsze. O First Strong mógłby pewnie długo mówić Korneliusz Pacuda, ale jego country-znaleziska hulają w radiowej jedynce grubo po północy. Bo kawałki Jamesa Haddocka to usypiacze. Z miłym głosem, z akustycznym plum-plum-plum, nienachalną melodią świetnie zabrzmią w zadymionym klubie, pełnym wczorajszych twarzy, ale... ja chyba nie jestem jeszcze dość dojrzały na pedal steel w tak dużych dawkach. Dlatego słuchając Fieldnotes doceniam warsztat i wierność wzorcom, ale do cholery, Haddock ze swoich tułaczek mógłby przemycić do muzyki coś innego, co nadałoby tym wszystkim country-folkom pierwiastek świeżości i nieprzewidywalności. A tak to płyta raczej dla wąsaczy. [avatar]

*Taki tytuł ma jeden z albumów serii komiksowej Sin City.



Strona artysty: https://www.facebook.com/pages/James-Haddock-Jr/10150138726500618?sk=info

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najczęściej czytane w ciągu ostatnich 30 dni